poniedziałek, 15 czerwca 2015

Rządy dzieci?

Ćwierć wieku pracy zawodowej skłania do refleksji, do porównania efektów pracy na starcie i dziś, porównania również przyjemności, radości z pracy wtedy i teraz, porównania wreszcie możliwości samych dzieci oraz sposobów realizacji, metod, form i środków przekazu. Oczywiście nie da się w prosty sposób podsumować i porównać wszystkiego, ponieważ zmieniły się czasy, zmienili się ludzie/ rodzice, np. dziś często rodzicami są przecież dzieci z początków bezstresowego wychowania. I tu mamy niechciane żniwa. Na wszystko nakłada się jeszcze społeczno- polityczna sytuacja, która pokazuje, kim dziś jest nauczyciel, jakie ma uznanie w społeczeństwie. Pamiętamy głośne sprawy z koszami na głowach itp. Ale nie o tym będę pisał.     

 Dzieci - całe moje intensywne życie zawodowe. Nie wyobrażałem sobie, że mógłbym wykonywać inną pracę, bym mógł pracować z młodzieżą lub dorosłymi. Jednak dzisiejsze moje wnioski nie są zachwycające i jednocześnie skłaniają do głębokich przemyśleń. Dziś dzieci wiedzą dużo o świecie, mają od wczesnego dzieciństwa bogate doświadczenia i dobrze, jednak wszechobecne media, tempo życia i brak czasu rodziców powoduje, że dzisiejsze dzieci są nadmiernie rozedrgane, hałaśliwe, niezdolne do wyciszenia, niepotrafiące respektować poleceń i ustaleń. Dlaczego? Pewnie dlatego, że dziś nasze dzieci mogą wszystko, rządzą rodzicami, a rodzice rozkładają bezradnie ręce nie radząc sobie często z własną pociechą i przerzucając obowiązek wychowania dziecka na przedszkole czy szkołę. To ewidentny błąd w rozumowaniu.
To rodzic musi dziecku wyznaczyć granice, musi określić co wolno, a czego nie wolno. Dzieci rządzą, ponieważ dziś dyscyplina to pojęcie nieznane. Dziecku wolno wszystko: krzyczeć, tupać, być nieuważnym, rozbuchanym, wpadać w histerię itp. Rodzic, nauczyciel może stać tylko z boku i patrzeć jak dziecko albo krzywdzi innych, niszczy to, co ma pod ręką lub wreszcie stwarza zagrożenie dla samego siebie. Wiele takich zdarzeń obserwuję w relacjach/ zabawach przedszkolnych lub placach zabaw w piaskownicy. Wniosek? Dziecku wszystko wolno, a samo jest pod ochroną, pod ciągłym kloszem rodziców i dziadków, wyręczane i w ten sposób pozbawione umiejętności myślenia oraz kojarzenia związków przyczynowo-skutkowych. Butów samodzielnie nie wiąże, bo ma rzepy, jest niesprawne manualnie, bo rodzic się spieszy i zapina guziki, weźmie kubek z herbatą i narozlewa, bo rodzic podtyka pod nosek i karmi.
Pamiętam, że gdy byłem dzieckiem, tak się nie brudziliśmy, nie jedliśmy jak prosięta, wyrzucając połowę jedzenia z talerza na podłogę. Pamiętam, że wystarczyło, by mama spojrzała raz w moją stronę i już wiedziałem, że moje zachowanie w gościnie u cioci lub babci nie jest odpowiednie. Mieliśmy respekt przed rodzicem, przed nauczycielem.  Dziś dzieci w gościnie mogą wszystko: demolować, rozlewać, rozkręcać, skakać po kanapach, sypialniach, garderobach itd. Dlaczego? Tu każdy niech się zastanowi do czego doprowadziło wychowanie bez ram, bez granic, bez norm.

Dlatego gdy na zajęciach wydaję polecenie utworzenia koła czy uformowania szyku w parach, tylko jednostki są w stanie to wykonać, większość ma czas się szturchać, ganiać, krzyczeć, skakać, śmiać się itp. Jak w takiej sytuacji można czegokolwiek nauczyć, czy to są kandydaci do poważnego demokratycznego traktowania? Skupienie się na podstawowych czynnościach np. tanecznych i rozróżnienie prawej, lewej ręki czy nogi lub wykonanie kroku dostawnego jest czymś abstrakcyjnym i wiąże się z ogromnym wydatkowaniem energii prowadzącego. Rodzice! Należy własnym dzieciom wyznaczyć granice, nakreślić normy współżycia, poświęcić czas: rozmawiać, bawić się, śpiewać i przebywać na świeżym powietrzu. Tak, rozumiem, większość jest w pracy, a od godziny 17.00 czy  nawet 18.00 po odebraniu dziecka z przedszkola nie ma już miejsca na to wszystko. A weekend to wyrównywanie strat z całego tygodnia pracy i znów wszystko wolno i ... koło się zamyka - paranoja trwa.
Nasze dzieci są wbite w dumę i pychę, są przekonane, że wszystko potrafią, jednak gdy przychodzi do występu, nie potrafią zaprezentować się, bo nie pamiętają ani wierszyka, ani nie potrafią samodzielnie zaśpiewać piosenki. Dlaczego?  Bo dla bezpieczeństwa większość piosenek i recytacji wykonuje się razem, a zbiorowa odpowiedzialność, to żadna odpowiedzialność. Weź do ręki mikrofon, stań na krześle i przemów, wyrecytuj, zaśpiewaj, wówczas staniesz oko w oko z prawdą o sobie. Tylko wykonaj coś konkretnego - od początku do końca, bez wygłupów i robienia z siebie małpy. Czy naprawdę w dzisiejszym świecie trzeba imponować głupotą i płycizną umysłową? Dziś dzieci szybko się nudzą, więc aby utrwalić piosenkę lub wiersz znów trzeba wydatkować ogromną dawkę energii i własnych sił, by osiągnąć założone cele.
Kiedyś były rzeczy, których pragnęliśmy, marzyliśmy o nich. Owoce lub słodycze były od święta, na wyjątkowe okazje. Dziś wszystko jest w nadmiarze, wszechobecne i dzieci mogą grymasić, wymyślać: "Bananów nie lubię", "To jest niedobre", a to czy owo można wyrzucić, podeptać itp. Natomiast poszanowanie rzeczy, poszanowanie cudzej pracy, poszanowanie drugiego człowieka jest odwrotnie proporcjonalne do nasycenia dobrami materialnymi. Nowe zabawki bez okazji, przekupstwo rodziców (jak będziesz grzeczny to kupię ci... ) powodują rozkapryszenie, znudzenie wszystkim i już na nic nie czekają i już nic nie jest w stanie ich zadziwić... Nad tym trzeba popracować, to należy zmieniać.
Dziś kolorowy świat zabawek, często cudacznych, odrealnionych (wszystkie monstery i inne potwory), kolorowych i doskonałych pomocy dydaktycznych  nie powoduje, że dzieci lepiej się koncentrują, że myślą, że wiedzę swoją potrafią zastosować w życiu, że potrafią kojarzyć. Otóż w obliczu problemu stają bezradne i albo płaczą, albo się denerwują, bądź zupełnie niszczą to, co nie wychodzi, nie pasuje... Myślę, że trzeba zmodyfikować nauczanie i przeorganizować wyposażenie dziecięcych pokoików i półek z zabawkami. Trzeba zastosować kontrę do przekolorowanego świata i przebodźcowanej atmosfery i dać dzieciom materiały kreatywne: patyki, sznurki, gazety, tekturę, szary papier, klej, farby, gumki, szmatki oraz sezonowe dary natury, kasztany, szyszki, liście.
Kiedyś własnoręcznie wykonane pomoce były atrakcyjne, dziś dziecko się nudzi... I co miałbyś człowieku jeszcze zrobić? Nie ma w dzisiejszych dzieciach subtelności i wrażliwości i już nie będę pytał, dlaczego? Wszystko jasne, nie są wrażliwe, bo nie ma poszanowania dla osób, rzeczy, zjawisk, nie widzą piękna natury, bo jest zaśmiecona wielkoformatową reklamą, nie słyszą śpiewu ptaków, bo permanentnie atakują  je dźwięki (radio, gra, telefon...), są już znieczulone na bodźce.
Widząc te wszystkie zatrważające zmiany nadal poszukuję rozwiązań adekwatnych do sytuacji, tak jak kiedyś - 25 lat temu. Tylko wtedy własnoręcznie wykonywałem plansze, rebusy, zagadki. Dziś staram się poprzez instrument i terapię dźwiękiem wyciszyć te zagubione istoty. Staram się zwrócić uwagę dzieci na odczuwanie, na przepuszczenie przez swoje ciało dźwięku, wyobrażenie każdej cząstki ciała i nauczyć jednocześnie skupienia na swoim wnętrzu oraz na odczuwaniu i postrzeganiu otaczającego świata.
Pierwsze próby mam już za sobą. Pilotażowo przeprowadziłem zajęcia z wykorzystaniem instrumentów egzotycznych, mało znanych tj. UDU i KALIMBY i cieszę się, bo mój plan przyniósł pozytywne efekty. Dzieci były zainteresowane, zachwycone dźwiękami i brzmieniem instrumentów.
O tym, jakie to były reakcje i zachwyty napiszę innym razem. Pragnę jednak wszystkich nauczycieli i rodziców zachęcić do bacznej obserwacji świata wokół siebie, do obserwacji własnych dzieci, wyciągania wniosków i do poszukiwania rozwiązań.
Zmieniajmy siebie, by ratować nasze dzieci, a tym samym zmieniajmy świat, by stawał się lepszy.          

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz